Zdałam sobie sprawę, że z jednej strony wyrażenie "okres przejściowy" ma wydźwięk negatywny. Może być uważany jako czas, który trzeba przebyć przed tym, aż dojdziemy do czegoś doskonałego, po prostu szczęścia. W pewnym sensie się z tym zgadzam.
Dla mnie jest czymś, co daje nadzieje na lepsze jutro, przyszłość oraz czymś w rodzaju wymówki na wszystkie niepowodzenia, które nas spotykają. Wmawiam sobie, że właśnie taki był na mnie plan i teraz jestem podczas fazy przejściowej, ale co jeśli takie już będzie moje życie. Czy wtedy mam sobie wmawiać, że całe życie doczesne jest przejściowe, bezwartościowe?
Czy moje oczekiwanie na czyjeś zainteresowanie, atencje nie wynika z poszukiwania dram, czy to co czuje nie jest tylko pragnieniem wywołania jakiejś sensacji, a potem i tak miałoby się rozmyć i nie wyniknąć z tego nic?
Czy to tez jest wymówką na dziś, dlatego że mi się nie udaje, że nie dostaje tego, czego chce?
Tak czy inaczej w głębi siebie mam nadzieje, (którą z drugiej strony uważam za zgubną) że muszę wyczekać swoje i potem może będzie to dla mnie w zasięgu ręki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz